Błogosławieni – prawdziwie szczęśliwi

Nie tylko w Starym Testamencie, ale także dzisiaj: wykształcenie, życiowe powodzenie, sukcesy, bogactwo, władza, zwycięstwa, dobrobyt ludzie postrzegają jako wyraz Bożego błogosławieństwa. Takich ludzi bogatych, przy władzy postrzegano jako szczęśliwych, tych, którym Bóg pobłogosławił, którym w życiu się powiodło.

Przed chwilą słyszeliśmy fragment Ewangelii św. Mateusza, gdzie mogliśmy się wsłuchać w nauczanie Jezusa, nauczanie które jest w całkowitej sprzeczności wobec tego obrazu szczęśliwego człowieka, który przed chwilą  przywołaliśmy.

Jezus szczęśliwymi, błogosławionymi nie nazywa tych, którzy mają władzę, bogatych, nie sytych, nie krzykaczy, nie tych, którym wystarczy pokój, jaki panuje w ich środowisku, wokół nich. Chociaż zbudowany jest na fundamencie, który niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością i prawdą! Ale im to wystarczy: ja mam pokój, to, co dzieje się gdzieś dalej – co mnie to obchodzi!

Według Pana Jezusa błogosławieni, czyli szczęśliwi to ludzie ubodzy, cisi, ci którzy się smucą, kiedy widzą, że dzieje się jakaś krzywda; ci, którzy pragną sprawiedliwości, miłosierni – którzy choć sami mają niewiele, widzą tych, którzy mają mniej; czystego serca, ci którzy wprowadzają pokój; ci którzy cierpią dla sprawiedliwości. Ludzie, którzy są prześladowani, wykpiwani z powodu wiary. To są ludzie prawdziwie szczęśliwi. Obraz na czym polega szczęście jest zupełnie inny od tego, który nosimy w naszym umyśle, jaki mamy zakodowany w sobie.

W kontekście tego, cośmy sobie powiedzieli nasuwa się pytanie: dlaczego ci według Jezusa są błogosławieni a nie ci, których świat za takich uważa i często oni sami za takich się też uważają? Którzy mówią sobie – jak w tej Ewangelii: będą cię chwalić, żeś się mądrze urządził, żeś zgromadził, żeś się zabezpieczył na starość. Którzy uważają, że są bezpieczni i są z tego powodu szczęśliwi. Jakby nie pamiętają, co jest dalej: głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twej duszy i komu to przypadnie?

Zapytajmy o to w świetle słów św. Pawła, które słyszeliśmy w drugim czytaniu: „Przypatrzcie się bracia powołaniu waszemu.

Paweł zachęca nas, abyśmy postawili sobie zasadnicze pytanie – pytanie o nasze powołanie: do czego jesteśmy powołani? Do czego Pan Bóg nas wzywa, jaki cel mamy osiągnąć? Jaki jest cel naszego powołania – ten cel ostateczny. Przecież życie człowieka nie kończy się w doczesności, dusza ludzka jest nieśmiertelna. Ciało umrze, ale dusza żyć będzie dalej.

Czy ci, którzy osiągnęli tu i teraz na tym świecie stan, który postrzegają i są postrzegani jako szczęśliwi – czy to znaczy, że osiągnęli to, do czego wezwał  ich Bóg? Czy to jest prawdziwa mądrość, którą sławi Pismo święte? Czy ci drudzy: cisi, ubodzy, pragnący sprawiedliwości i pokoju to głupcy? Kto jest głupcem w oczach Boga?

Oto świadectwa ks. profesora Stańka:

„Wspaniały ojciec i równie wspaniała matka. Pobrali się z miłości. Wychowują dziewięcioro dzieci. Najstarsza córka skończyła studia, a najmłodszy synek ma cztery lata. Rodzina wzorowa, a jednak ileż drwiących uśmieszków musiał wytrzymać ojciec w pracy, ile usłyszeć uszczypliwych słów pod swoim adresem za każdym razem, gdy przygotowywał się do przyjęcia następnego dziecka. „Głupi”, „ograniczony”, „niezaradny” … To samo było z matką. Wyznała, że ludzie są okrutni, a przeżyła te tortury tylko ze względu na wielką miłość małżeńską i rodzinną. „Nasi sąsiedzi i znajomi przez lata uważali nas za głupich, a teraz, kiedy widzą nasze szczęście, zazdroszczą nam”. Tutaj taka moja uwaga: Ci, którzy byli na „Kolędowaniu” słyszeli świadectwo Magdaleny Steczkowskiej, która mówiła, że jest ich dziewięcioro rodzeństwa: sześć dziewcząt i trzech chłopców. Mieszkali po sąsiedzku z drugą rodziną – Pospieszalskich, u których też jest dziewięcioro dzieci: tyle  że sześciu synów i trzy córki. Nie wiem, o której rodzinie jest to świadectwo, ponieważ oni wszyscy znają się z ks. prof. Stańkiem…

Drugie świadectwo:

Młoda lekarka. Oddała całe serce  chory. Dzień czy noc, zmęczona, czy nie, zawsze była do dyspozycji chorych. Inni lekarze w szpitalu mieli do niej wielkie pretensje, że chorzy i ich rodziny pytali tylko o panią Henię. Dyrektor tłumaczył jej, że musi się dostosować, że ma robić tylko to, co do niej należy, że nie powinna przebywać w szpitalu, gdy ma dzień wolny, gdy ma urlop. Nie pomogło, więc zaczęto kopać pod nią dołki. Ktoś wprost oświadczył: „Musimy pozbyć się tej głupiej gęsi”. Inny dodał: „trzeba ją wreszcie nauczyć rozumu”. Przeszła wiele. Wyrzucona ze szpitala zawędrowała do ośrodka zdrowia i zamiast leczyć wypisuje lekarskie zwolnienia.

Głupi, po prostu głupi ludzie!

Takich obrazków można podać bardzo dużo. Ludzie o bogatym sercu i wspaniałej miłości, wielcy w oczach Boga, są odrzuceni przez ten świat jako głupi, którzy męczą się i nic z tego nie mają. Bóg jednak ciągle szuka i wybiera tych właśnie „głupich” w ocenie tego świata, tych zdolnych do poświęceń, zdolnych do miłości. Kto bowiem uwierzył w potęgę miłości i na nią postawił w swoim życiu, w oczach świata zawsze będzie uchodził za głupiego. Miłość nie oblicza, nie jest wyrachowana, nie szuka własnego zysku. Miłość daje wszystko. I to jest ewangeliczna mądrość – mądrość miłości!

Świat oblicza, świat ciągle pyta, co z tego będę miał, ile mi to przyniesie korzyści, ile zarobię, zyskam…. Tacy wyrachowani ludzie nie trafią jednak do Królestwa Bożego. Bóg się przecież nie może nimi posłużyć w objawieniu swojej miłości. Św. Paweł mówi, że niebo wypełnią ludzie, których tu na ziemi oceniano jako szaleńców, jako głupich: tacy właśnie rodzice dziewięciorga dzieci, lekarki oddające swe serce chorym, tacy żołnierze, którzy walczą w obronie granic swojej ojczyzny broniąc swoich bliskich przed śmiercią, przed niewolą. I setki, tysiące im podobnych. Bóg ich wybrał, aby kiedyś zawstydzić mądrych, obliczających, wyrachowanych, by im pokazać, że ci „głupi” wygrali życie, bo wybrali jedną wartość, wartość, która trwa wiecznie – miłość. To właśnie oni dobrze obliczyli, bo postawili na miłość. Że wiele zapłacą za ten wybór, to trudno. Przecież Chrystus też zapłacił drogo, zapłacił sobą, a ówcześni mędrcy tego świata posądzali Go, że postradał zmysły, że oszalał.”

Kochani, wróćmy jeszcze raz do tej zachęty św. Pawła: Bracia zastanówcie się nad powołaniem waszym, do czego zostaliście wezwani…

Jakie jest nasze powołanie, co chcemy osiągnąć?

Nie buntujmy się wtedy, gdy Pan Bóg będzie chciał nas wspomóc, abyśmy to Królestwo Boże osiągnęli, błogosławiąc nas, ale takimi trudnymi błogosławieństwami. Kiedy nas pobłogosławi cierpieniem, kiedy nas pobłogosławi biedą, niezrozumieniem, odrzuceniem, kpiną ze strony innych. Przyjmijmy te błogosławieństwa – one są wyrazem Bożej miłości.

/ks. Ignacy Czader
IV niedziela zwykła, 29.01.2023/